Archiwum z miesiąca Czerwiec, 2019

cze 07

Perła orientu – Mostar

 

Cześć Podróżniki!

Zabieram Was do „perły orientu”, czyli bośniackiego Mostaru.

Kilka informacji podstawowych 
Bośnia i Hercegowina to kraj położony na Półwyspie Bałkańskim, ze stolicą w Sarajewie, sąsiadujący m.in. z Chorwacją. Uwaga region ten nie należy do Unii Europejskiej (dlatego zaczynamy z przytupem). Państwo zostało podzielone na dwie jednostki administracyjne – Federację Bośni i Hercegowiny oraz Republikę Serbską. Podział jest skutkiem bałkańskiej wojny domowej. Wiem, dla zwykłego człowieka jest to trochę trudne do ogarnięcia.

Sam Mostar jest umowną stolicą Hercegowiny. Nazwa miasta pochodzi od słowa mostari, co oznacza „strażnicy mostu”. No właśnie… most, czyli wizytówka miasteczka, ale o nim troszkę później. Pierwsze wzmianki o osadzie, założonej przez Turków, pojawiły się już w średniowieczu.

Co trafiło do mnie najbardziej? Mostar jest opisywany przez innych jako miejsce spotkań wielu wyznań i szczerze przed rozpoczęciem zwiedzania bałam się, że połączenie religii może wywołać tandeciarstwo. Na szczęście, było zupełnie inaczej. Trzema przeważającymi w tym mieście siłami są: Katolicyzm, Islam i Judaizm. Już połączenie dwóch pierwszych wydaje się być niemożliwe, ale to tylko błędny pogląd wykreowany przez sytuację na świecie.

W drogę

Poznawanie „perły orientu” zaczęło się pod kościołem świętego Piotra i Pawła (który ku mojemu zaskoczeniu jest pod opieką franciszkanów). Ktoś zapyta „Gdzie ten orient?”, uwierzcie lub nie, ale sama w duchu zadawałam sobie to pytanie mijając, sporych rozmiarów, świątynię katolicką.

Ciekawiej zaczęło się robić po pokonaniu zwykłego przejścia dla pieszych. Przewodnik, zwrócił naszą uwagę na pusty plac, który na pierwszy rzut oka wyglądał jak wysypisko śmieci. Okazało się, że właśnie tam w najbliższym czasie ma powstać synagoga żydowska. Tu po raz pierwszy opadła mi przysłowiowa kopara, ponieważ ten plac budowy znajdował się dosłownie dwie minuty drogi od budynku pod opieką franciszkanów.

IMG_20180527_123515

Na pytanie czy to się ze sobą „nie gryzie”, pilot wycieczki odpowiedział, że nie. Wręcz przeciwnie, w Mostarze panuje niesamowity spokój mimo różnorodności wiary. Najliczniejszą grupą wyznaniową od kilku lat pozostają niezmiennie katolicy, ale dlatego, że osoby które nie zdeklarowały swojej religii liczone są jako zwolennicy Chrześcijaństwa. Judaizm cieszy się najmniejszą popularnością (o ile można tak mówić w kwestii wyznania), ale i tak udało im się zebrać fundusze na wybudowanie swojej bożnicy.

Podążając w stronę Starego Mostu wkraczamy wreszcie w klasyczny orient. Nie ukrywam, że czułam się porażona pięknem tego co widziałam. Z perspektywy czasu jest to dla mnie trochę śmieszne, ponieważ szliśmy przez wielki muzułmański targ, pełen tradycyjnych wyrobów tureckich. To właśnie różnorodność barw i produktów na stoiskach robiły „największą robotę”. Nie dało się przejść obok tego wszystkiego obojętnie.

Most i rozczarowanie

Ikoną Mostaru jest, wspomniany już, most, wybudowany w 1566 roku, zburzony przez Chorwatów w czasie działań wojennych. Ostatecznie odbudowany w 2004 roku oraz wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Dla mnie, największe rozczarowanie całego wyjazdu. Nie mam w zwyczaju oglądania zdjęć z miejsc, do których mam zamiar się wybrać. Dlatego byłam przygotowana na masywny i pięknie ozdobiony most w klasycznym, orientalnym stylu. Błąd.

IMG_20180527_112451

Okazały może i jest, ale spodziewałam się czegoś innego. Ciekawe jest to, że co roku Red Bull organizuje w Mostarze konkurs skoków do Neretwy (rzeka przepływająca pod mostem). Podobno jest to dosyć spore wydarzenie na skalę światową. Jednak, nawet w zwykły dzień na moście można spotkać śmiałków, którzy czekają, aż turyści zapłacą im za efektowny skok do wody. Żerowanie na zwiedzających… omijam szerokim łukiem. Z wiaduktu możemy podziwiać meczet oraz pobliski minaret, z którego da się usłyszeć nawoływanie na modlitwę.

Do samego meczetu prowadzi wąska uliczka, wzdłuż której nadal mamy możliwość odkrywania orientalnych wyrobów, jednakże po drugiej stronie mostu dominuje już gastronomia. Popularnym i stosunkowo tanim daniem tureckim jest burek, czyli ciasto (bardzo podobne do francuskiego) wypełnione baranim mięsem mielonym. Jedna porcja przypomina kawałek pizzy, ale jest to tak syte, że nawet największy łasuch może mieć problem. Koszt takiego przysmaku to w zależności od restauracji 2-5 euro.

IMG_20180527_122102

Jedzenie w cenie

Jeśli ktoś woli słodkie przysmaki, polecam skusić się na baklawę (boś. baklava). Głównym składnikiem tego ciasta są orzechy oraz miód. Ich mieszanka zamknięta jest między dwoma kawałkami ciasta filo. Żeby nikt nie narzekał, że mało mu węglowodanów, całość przed podaniem polewana jest syropem cukrowym. Cena: 1-3 euro.

Popularna w Mostarze jest również kawa… po turecku, podana w tradycyjnych naczyniach (które swoją drogą są bardzo drogie). Cała zabawa polega na tym, że większa część przygotowań napoju należy do nas. Proces parzenia nie jest skomplikowany, a w każdym lokalu kelnerzy z wielką chęcią pokażą nam jak to zrobić. Koszt: 2-5 euro.

IMG_20180527_120317

Niestety nie może być ciągle tak kolorowo i pozytywnie. Dużym, negatywnym zaskoczeniem był dla mnie meczet, a raczej jego otoczenie. Jestem przyzwyczajona raczej do spokoju wokół kościoła katolickiego. Przy świątyni islamskiej kwitnie handel! Na przeciwko wejścia ustawione jest 5 lub 6 straganów z chustami, torbami czy ceramiką. Czułam pewien niesmak.

Kociołek z czarami

Sam Mostar (a raczej jego muzułmańska część) oczarował mnie swoim orientalnym pięknem. Idąc główną uliczką można poczuć klimat serialu „Wspaniałe stulecie” (swoją drogą polecam gorąco). Wiele elementów pokrywa się z wszystkimi opisami, które zawsze wydawały mi się strasznie koloryzowane.

Jako osoba wierząca (katoliczka, nie wstydzę się tego) czułam się na początku dziwnie stąpając po terenie Muzułmanów. Nie wynikało to z braku tolerancji, bo nie widzę problemu w życiu z ludźmi innego wyznania, ale człowiek działa w dosyć śmieszny sposób. Podświadomie boimy się tego co jest nieznane. Dla mnie takim „nieznajomym” były właśnie orientalne klimaty, ale każde doświadczenie podobne do tego jest budujące dwa razy bardziej.

Co warto przywieźć z Mostaru? Na pewno nie ceramikę ani zestawy do kawy po turecku, są one stosunkowo drogie (około 300-400 złotych), a w ostatecznym rozrachunku nie zostaną wykorzystane. Warto zajrzeć do sklepu z tradycyjnymi słodkościami po ręcznie robioną chałwę (około 4 euro), czy lokum czyli małe żelowe kostki, najczęściej o smaku owocowym. Za czasów sułtanów, były używane jako słodzik do kawy. (cena podobna do chałwy).

IMG_20180527_113601

Czy wróciłabym do tego miasta? Z chęcią, ale na pewno skupiłabym się bardziej na poznaniu części katolickiej. Jednakże, Mostar to dobre miejsce na wycieczkę jednodniową, na dłuższy pobyt może nudzić.

To nie jedyne miejsce w Bośni i Hercegowinie, do którego Was zabieram. Już szykujcie się na podróż do…

… ciiiiiii 😉

 

komentarzy:
0

cze 07

Nie mów nie – Chiny

 

Hello! Jeśli komuś nie przypadła do gustu Japonia z Krzysztofem Gonciarzem to mam dla Was coś w zamian. Zabieram Was w podroż do Chin z WERONIKĄ TRUSZCZYŃSKĄ.

Weronika na co dzień mieszka i studiuje w Chinach, ale nagrywa materiały dla polskich fanów. Co oczarowało ją w tym kraju? Sprawdźcie!

715d1zka1dofs2p8e7wmvjmk45uiy3rg

NIE MÓW NIE – CHINY

Ja: Witaj Weroniko, miło mi, że zgodziłaś się na rozmowę.

Weronika: Ja również cieszę się, że tutaj jestem.

J: Na początek pytanie z serii mity o Chinach. Czy słyszałaś o tak zwanych „miastach widmo”?

W: Tak, na ten temat jest dużo artykułów w internecie. Warto poszukać i przeczytać. Są pobudowane osiedla w jakiś takich no „zadupiach” tak naprawdę i te osiedla są często takie bardzo, bardzo kiczowate. One są często jakieś tematyczne, zrobione wiesz z marmuru, na złoto i Chińczycy to kupują bo lubią kicz.

J: Pytanie od obserwatorów. Czy Chińczycy mają swoje memy?

W: *śmiech* O matko! Naklejki na WeChat czasami są paskudne, okropne, ale czasami są zabawne. Ostatnio nowe naklejki propagandowe weszły. Jest masa chińskich memów, które nie dostają się do zachodniego internetu.

J: Chiny i ich służba zdrowia – koszmar czy raj?

W: O matko! Beznadzieja. Kiedyś ząb mi się zepsuł i poszłam do chińskiego szpitala takiego specjalistycznego. Oni mnie zapisali do jakiegoś tam lekarza, kazali czekać tam zapłacić za rejestrację. Poszłam, powiedzieli mi „To nie tutaj! Proszę iść do innego gabinetu!”. Poszłam na dół. Znowu się zarejestrowałam, ale powiedzieli mi, że ten drugi gabinet jest czynny dopiero od 13 więc muszę poczekać. Poczekałam godzinę, poszłam do tego drugiego gabinetu i w tym drugim gabinecie powiedzieli mi, że to nie tutaj, proszę iść do innego. Więc stwierdziłam, że dopiero w Polsce pójdę do lekarza.

J: Czy mężczyźni w Chinach są gentlemanami?

W: *śmiech* To jest w ogóle przepiękne, bo tutaj pokazane jest jak na zachodzie i w Chinach postrzegane jest takie dobre zachowanie względem kobiet. Chiny – tutaj mężczyźni noszą torebki, zawsze. Często widać jak idzie parka za rękę i to mężczyzna niesie kobiecie torebkę.

J: Na koniec pytanie z serii dziwnych w sumie nawiązuje trochę do poprzedniego. Kto jest lepszym materiałem na męża – Chińczyk czy Polak?

W: Ooo, nie wiem. Jeśli poszukujecie męża, który kupi torebkę, mieszkanie a potem będzie grał całymi dniami w gry, a po pracy nie będzie go za dużo widać to Chińczyk jak najbardziej spoko. Nie, ale ogólnie bardzo generalizuję, ale wiesz dla kobiety, która nie zna za bardzo chińskiej kultury to musi przygotować się na takie mocne zderzenie kultury.

J: Dziękuję bardzo za rozmowę, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

W: O tak, też mam taką nadzieję.

Porcja ciekawostek z Chin podana na tacy. Oczywiście to nie wszystkie pytania na jakie Weronika odpowiedziała, ale wpis nie może być za długi 😉 Jeżeli chcecie zobaczyć więcej Chin zapraszam na kanał Weroniki.

Następnym razem widzimy się w kolejnym poradniku podróżniczym.

See Ya!

komentarzy:
0

cze 07

Nie mów nie – Japonia

 

Hejka podróżniki, mam dla Was super niespodziankę! Uczysz się właśnie na sesję? Odłóż książkę i przeczytaj… WYWIAD Z KRZYSZTOFEM GONCIARZEM!

Tak moi drodzy, Krzysztof Gonciarz, polski vloger, na co dzień mieszkający w Japonii zgodził się na rozmowę właśnie o kraju kwitnącej wiśni.

unnamed

NIE MÓW NIE – JAPONIA

Ja: Hej, Krzysztof. To niesamowite, że zgodziłeś się udzielić małego wywiadu.

Krzysztof: To żaden problem.

J: Na początek pytanie o samo Tokio, ponieważ jest wiele mitów z nim związanych. Czy stolica Japonii jest bezpiecznym miastem?

K: Myślę, że na bazie paru lat mieszkania, w takiej dzielnicy rozrywkowo-nocnej w Tokio, mogę bezpiecznie stwierdzić, że niebezpieczne sytuacje po prostu w Japonii się nie zdarzają. A jeśli się zdarzają to bardzo, bardzo rzadko i trzeba się o nie prosić, a ja raczej nie proszę się o to żeby ktoś dał mi w mordę. *śmiech*

J: Nagrywasz już w Japonii ładnych parę lat. Czy zdarzyło się kiedykolwiek, że podczas nagrywania podeszła do Ciebie osoba i poprosiła o wymazanie jej twarzy z materiału?

K: Nie, nigdy nie było takiej sytuacji. Ja staram się kręcić w taki sposób, żeby w miarę rozsądnie balansować na granicy prywatności ludzi. Generalnie no nie wchodzę nikomu, jak ktoś coś robi takiego, że widać, że chciałby mieć spokój.

J: W jakich kwestiach Polska jest bardziej nowoczesna niż Japonia?

K: Bankowość, bankowość elektroniczna, internet – nie pod względem prędkości bo w Japonii jest szybszy *śmiech* ale pod względem tego jak internet przenika u nas rzeczywistość i codzienność, i jak ludzie uczą się. Dość szybko adaptują się do nowych technologii i takie niuanse z internetu szybko przechodzą do naszej codzienności.

J: Pytanie z serii dziwne i dziwniejsze. Czy potrafisz odróżnić Japończyka, Chińczyka i Koreańczyka?

K: *śmiech* Ja mam wrażenie, ze Koreańczycy są najbardziej inni od wszystkich. Prędzej bym pomylił Japończyka i Chińczyka niż Koreańczyka. W ogóle, ja myślę, że to kwestia jakieś wrażliwości na twarze.

J: Pytanie najczęściej zadawane przez fanów. Jak jest w Japonii z kinem? Filmy są dubbingowane czy tylko i wyłącznie po japońsku?

K: Nie, można obejrzeć filmy po angielsku, z napisami japońskimi. Inaczej jest w Chinach.

J: Dzięki wielkie za za rozmowę. Mam nadzieję, że chociaż w małym stopniu pokazaliśmy, że Japonia jest „fajna”.

K: Ja również dziękuję. Z chęcią wpadnę jeszcze kiedyś!

Was moi drodzy bardzo serdecznie zapraszam na kanał Krzysztofa po więcej ciekawostek z Japonii i nie tylko, bo Krzysztof podróżuje po całym świecie!

A w następnym wpisie porozmawiamy również z Polką w Azji, ale ciiii…

See Ya!

 

komentarzy:
0